HANOI I OKOLICE SA PA

Trochę po prostu o tym co tam i jak tam. I jak udało im się trafić do wsi spokojnej. I trochę o odpowiedzialnym podróżowaniu.

Kitty R.

Kicia R. i Sir Last jadą kilkanaście godzin nocnym pociągiem, w którym przedziały zrobione są w całości z lakierowanego, ciemnego drewna, na stoliku stoi dzbanuszek ze świeżo zerwanym kwieciem, a niebieskie, łazienkowe klapeczki leżą porozrzucane po podłodze. Przedział jest 4 osobowy, czyli Kicia R. i Sir Last mają za towarzystwo dwie młode Amerykanki, które uczą angielskiego w jednej z tajskich szkół na wsi.

- Te dzieciaki biją się nieprzerwanie, twarz zalana krwią, płacząc biegnę po pomoc do tajskich nauczycieli, nas nie słuchają

- Teraz już się nie przejmuję, mówię uczniowi: idź sobie jak chcesz, czasem pokazuję mu fucki

- Uczniowie często przychodzą naćpani lub pijani

- Po kilku miesiącach polubiłam tą pracę, wiem, że nie uczę tylko się bawię..

W przedziale pachnie Siłaczką we współczesnym wydaniu. Uczniowie używają narkotyków i alkoholu, bo ich wieś nie daje im pozytywnej alternatywy; dzieci są pod opieką dziadków, którzy reprezentują zupełnie inne wychowanie i tradycje i nie nadążają za młodym duchem, podczas gdy właściwi rodzice wyjechali do miast zarabiać pieniądze. Młody nauczyciel z zachodu ze swoimi ideami połączenia przygody i niesienia pomocy w biednej wiosce, wypala się bardzo szybko. Co więcej, nie ma odpowiedniego wsparcia ze strony władz szkoły, a dzieci zwyczajnie nie mają motywacji do nauki. Z tego powodu przyjezdni nauczyciele często wybierają pracę w szkołach prywatnych, w większych miastach, gdzie z motywacją uczniów jest podobno trochę lepiej.

W ciemności pociągowego przedziału Kicia R. rozmyśla o młodych Tajach, próbuje złapać ich perspektywę na edukację i automatycznie szuka rozwiązań. Niestety nie przychodzą łatwo, ponieważ na tym etapie są tylko i wyłącznie Kiciowym gdybaniem; brakuje jej głębszej znajomości realnych potrzeb młodych uczniów (w końcu to nie o naukę angielskiego tak naprawdę chodzi, nie?). Solidne kołysanie pociągu (czy on na pewno sunie po torach?) ostatecznie jednak usypia Kicię R.

O świcie budzi ich radosna wietnamska pieśń rozlegająca się ze wszystkich głośników wraz z okrzykiem „Hanoi! Hanoi!”. Oto dojechali.

Gdy już się przebili przez napierający na nich mur ludzi czekających na przyjezdnych na dworcu: „Madame! Moto!”, „Madame, taxi!”, „Sir, taxi!” zasiedli w pobliskiej kawiarni i rozejrzeli się dookoła. Ich oczom ukazało się miasto zadbane i czyste. Miasto w którym drogie samochody są wyjątkowo częstym widokiem, a przechodnie poubierani są tak elegancko, że Kiciowy dres wygląda szczególnie brudno i smutno (a już zupełnie nędznie prezentuje się tu na tle eleganckich, kolonialnych budynków stanowiących lokalizację takich marek jak Prada czy Dior). Na szczęście tego dnia, Kicia R. i Sir Last odkrywają również inne oblicze miasta, w którym herbatę pije się na ulicy, a knajpy serwują piwo za darmo (tak, za darmo, bez haczyka i to butelkowane!). A tuż przy wąskich torach, przecinających miasto na wskroś, między budynkami dosłownie na styk, Kicia R. i Sir Last zasiadają w ekspatowskiej malutkiej knajpie. Tam zbumblali się doszczętnie miejscowym winem ryżowym, którego największym walorem jest różnorodna oferta (od wina na gekonach, przez wina na wężach i jedwabnikach po wyjątkowo zwyczajne w tym wszystkim wina ziołowe). A to wszystko dzieje się, dzięki spotkaniu z miejscowym nauczycielem angielskiego, J. z którym Kicia R. i Sir Last poznają się przy pomniku Lenina (konkretnie przy jego marmurowych stopach) w centrum Hanoi. J. okazał się być cudowną postacią, z którą dialog i czas spędzony był czystą przyjemnością, zakończoną równie zacnym zbumblaniem (Kicia R. i Sir Last wracali nomen omen wężykiem ku noclegowi).

Po dniu spędzonym w Hanoi i nieudanej próbie zakupu namiotu, Kicia R. i Sir Last ponownie wsiadają w nocny pociąg, którego luksus już w ogóle powala Kicię (na stoliku jest nie tylko świeżo zerwane kwiecie, ale również kosz smakołyków, czyli orzeszków i bananów). Tym sposobem docierają do Lao Cai, gdzie po konkretnym targowaniu z przewoźnikami, zostają ostatecznie i prawie uczciwie przewiezieni busem do Sa Pa. Miasteczko to jest położone na wysokości 1500m npm., zatem w górach, czemu muszą niejako uwierzyć na słowo (wszystko jest skąpane w mlecznej mgle, bez szans na dalsze niż kilka metrów widoki). Tego dnia, do samego Sa Pa nawet nie wchodzą, ponieważ nie interesują ich Krupówki nawet w wydaniu wietnamskim. Zamiast tego szybko czmychają na obrzeża miasteczka, by stamtąd ruszyć dalej, wijącą się, dziurawą drogą przez góry i doliny, ku wsi. Z buta.

To tu odnajdują spokój i metaforyczne domowe ognisko. To tu przypomnają sobie o cieple grubego koca, braku dostępu do bieżącej wody czy możliwości jedzenia na życzenie. Sama okolica odsłania im swoje oblicze bardzo fragmentarycznie; mgła zanika gdzieś czasem odsłaniając kawałek widoku, po czym opatula wszystko doszczętnie ponownie. Dzieci hasają dookoła domostwa wrzeszcząc, strzelając z procy i reperując jakieś tylko im znane skarby (dla dorosłych zapewne śmieci). Mimo zimna, prawie wszystkie są na bosaka, ewentualnie w klapeczkach, i tak sobie żwawo, w gromadce grzebią w błotach pól ryżowych (o rety! Czyżby całkiem radosne dzieciństwo bez smartfona?!). A gdy pada deszcz Kicia R. i Sir Last nie wychodzą na spacer (przez niektórych zwany trekkingiem), a dzieci nie idą do szkoły (zamiast tego gromadzą się przed jedynym w sąsiedztwie telewizorem).

Kicia R. i Sir Last bardzo szybko zaczęli być tu traktowani jak domownicy, a przynajmniej jakby odwiedzali znajomych. Już po kilku godzinach Sir Last rysuje smoka (dla siostrzeńca gospodyni, którego nawet nie poznał, bo ów mieszka w innym mieście i jest smutny z powodu kłopotów w rodzinie), a Kicia R. odkrywa smaki herbat parzonych na bazie przydomowego kwiecia, ziół i pomarańczy. Przy wsparciu An.,wietnamskiej gospodyni, Kicia R. i Sir Last zakupują we wsi miejscowe buty trekkingowe (kalosze w żabki i lotosy), co pozwala im zwiedzać okolice. Gdy mgła znika na kilka godzin, ich oczom ukazuje się niezliczona liczba warstw gór i dolin, pokrytych tarasami pól ryżowych i gdzieniegdzie skał. Kolory wiosenno zimowe niosą zieleń traw i brąz ziemi, przeplatane gdzieniegdzie akcentami żółci rzepaku czy fioletu innego kwiecia. A to wszystko przykryte bielą i szarością mgieł. Kicia R. i Sir Last zwiedzają okolice chodząc w górę i dół, podziwiając przepiękne górskie masywy, ale jednocześnie omijają atrakcje m.in. wieś, do której trzeba uiścić opłatę wstępu, a potem całość atrakcji polega na spacerowaniu wśród domostw zamienionych w sklepy dla turystów. Nie korzystają również z ofert przemiłych pań, które krążą wszędzie po okolicy ubrane w tradycyjne stroje grupy etnicznej ludu H’Mong (tylko dlatego, że naprawdę nie potrzebują ich przewodnictwa ani kolorowej torebki czy branzoletki do pełni szczęścia). Kicia R. i Sir Last zaprzyjaźniają się z gospodarzami miejsca tak bardzo, że w kolejnych dniach wspierają się wzajemnie, jedzą wspólne posiłki, a nawet zwiedzają razem okoliczne wsie. Naprawdę wspaniali ludzie.

Tym samym, udało się!

Kicia R. poczuła się bardzo szczęśliwie, gdyż backpackerska pajęcza sieć rozmyła się we mgle i pozostała jej do wyboru jedna, przyjemnie pusta droga i dużo wiejskiego życia.

PS Podczas spacerów po okolicy, turyści i podróżnicy z łatwością mogą zaobserwować, że lasy występują tu rzadko, a większość terenu stanową pola ryżowe. Bardzo często spotyka się mieszkańców regionu niosących drewno w koszach zamocowanych na plecach (lub na motorach, jeśli ich na nie stać) z daleka; drewno używane jest tu przede wszystkim do gotowania posiłków dla rodziny i budowy domu. Stąd też, branie drewna, które jest tak cennym surowcem tutaj, tymbardziej bez pozwolenia, ze zgromadzonego przed domem stosu, żeby zrobić sobie wieczorną imprezę przy ognisku, choćby z najlepszymi kumplami na świecie jest… hm, dalekie od odpowiedzialnego podróżowania. Kicia R. śle pozdrowienia dla tej całej gromady ignoranto-podróżników, którzy wpadli tu na jedną noc i wieczorem spalili drewno zgromadzone przed chatą wietnamskiej rodziny; następnego dnia podróżnicy odjechali dalej robić super tripa dookoła Azji, a rodzina była co najmniej zaskoczona zniknięciem drewna.

PPS Kicia R. zauroczona regionem postanowiła zrobić krótki filmik (oglądajcie koniecznie z dźwiękiem). To jej pierwsza próba filmikowa, więc proszę piszcie, co myślicie.

And photos…

Hanoi

Hanoi

wino ryżowe

Hanoi, najlepszy uliczny grill

Sa Pa

Sa Pa, punkt widokowy...

Mgła i Nie Mgła na jednym zdjęciu

Okolice Sa Pa

Jak w domu

Okolice Sa Pa

Czymże byłby Wietnam bez wodnych bawołów?

Hoàng Liên Son

Hoàng Liên Son

Hoàng Liên Son

Sir Bawół je, Sir Last się przygląda.

Kicia R. (kadr z mini filmu)

comments powered by Disqus