KRATIE

O mocnych spojrzeniach, nieturystycznym targowisku i khmerskich dzieciach z drugiej strony obiektywu.

Kitty R.

Kicia R. i Sir Last są już w drodze od czasu wystarczająco długiego, by wiele azjatyckich nowinek stało się dla nich codziennością. Piątki z dziećmi przybijają na śniadanie, kierowcom tuk tuków okazują twardość z uśmiechem, pałeczkami mogą jeść przez sen, a pokojowym karaluchom i gekonom nadają imiona. W związku z powyższym udają się do Kratie.

Kratie to niewielkie miasteczko na północy Kambodży, gdzie życie kręci się wokół rzeki Mekong (ludność żywi się przede wszystkim rybami), owoców (krowy żywią się mango), a Kicia R. i Sir Last są zafascynowani wiejskim życiem na rzecznej wyspie (w kwestii jedzenia są jak krowy, wolą mango od ryb).

Dla Kici R. i Sir Lasta Kratie to przede wszystkim przerwa techniczna; oddają się nic nie robieniu, czyli leżeniu, czytaniu, bujaniu w hamaku i oglądaniu zachodów słońca. A to wszystko w najlepszym pokoju, w jakim Kici R. udało się dotychczas pomieszkiwać. Jego dwie ściany są zbudowane z przeszklonych drzwi, które można zsunąć i tym samym być jednocześnie i w sypialni i na zewnątrz. Tak więc niby nie wychodzą z pokoju, a jednak cały czas są na powietrzu, a zachody słońca same przychodzą do nich. Wszystko to z widokiem na rzekę Mekong i w ramach kiciowych, finansowych limitów. W pakiecie mieszkają z nimi jeszcze 3 gekony, które Kicia R. uwielbia całym serduszkiem (za ich zdolności śmigania po ścianach i sufitach przeważnie szybciej niż moskity) i jeden karaluch, który ginie 4 dnia (przewrócony na plecy w żarze słońca).

Co do mieszkańców, Kicia R. podtrzymuje, że spotkani przez nią Khmerowie mają wyjątkowo piękne uśmiechy. Od kierowców autobusów, po mijanych ludzi na wsi, czy osoby pracujące na ulicy i w przydrożnych jadłodajniach. Kicia R. ma wrażenie, że mimo ogromnej, wszechobecnej biedy, napotkani Khmerowie mają w sobie niezwykłą radość życia. Często słyszy, jak śpiewają (sami sobie) lub chociaż nucą wesołe melodie. A bariera językowa w najprostszych sytuacjach nie istnieje. I ten uśmiech! Często jest zwyczajnie, rozbrajająco szczery.

Kicia R. obserwuje, że w tej części Kambodży pojawia się na stołach darmowa, zielona herbata z lodem. W restauracjach Kicia R. zamawia jedno (wskazując palcem), a dostaje zupełnie co innego. W daniach zwierzęta wciąż są poszatkowane w całości, a Kicia R. w zamówionej w restauracji zupie odkrywa ich wszystkie organy wewnętrzne, ucho i fragmenty, których nie potrafi nawet zdefiniować. Przyjemność jedzenia kończy się zatem dla Kici R. na misce porannych owoców i przepysznej, świeżo palonej kawie.

Któregoś poranka Kicia R. i Sir Last wybierają się na pobliski targ. To nie jest targ dla przyjezdnych; nie ma tu pamiątek, tshirtów z I love Cambodia czy miniaturek buddy w różnych pozach. Tutaj Kicia R. jest otoczona milionem najróżniejszych akcji; wszyscy, wszędzie wciskają się na skuterach, na rozłożonych na chodniku płachtach sprzedawcy szatkują i obrabiają ryby, sprzedawczynie otoczone koszami z najróżniejszymi warzywami i owocami targują ceny, gdzieś widoczna na drugi rzut oka kobieta żebrze z malutkim dzieckiem u boku, dookoła wiszą sukienki rodem z amerykańskich lat 50tych, jaśniejąc na palącym słońcu. Nikt nie woła za Kicią R., nie zaczepia namawiając do zakupów życia, za to Sir Last zwraca jej co chwila uwagę, że kobiety prawie bez ustanku wodzą za nią wzrokiem, a ich spojrzenia ciężko jest rozgryźć. Gdy Kicia R. przyłapuje na tym młode dziewczynki, te spuszczają wzrok i uśmiechają się nieśmiało. Dorosłych spojrzeń Kicia R. nie do końca rozumie; są one niezwykle mocne i świdrujące, ale nie mają w sobie nic z czystego patrzenia na jasnowłosą przyjezdną.

Pewnego dnia Kicia R. i Sir Last wsiadają na rowery (znów marka Syzyf) i udają się do portu. Stamtąd przesiadają się na drewnianą łódź, która regularnie przewozi pasażerów na drugą stronę Mekongu, czyli wyspę - Kaoh Trong. Silnik łodzi, po nakręceniu solidną korbą, cały aż lata (aby nie odleciał jest przywiązany sznurkami do podłoża), a swym dźwiękiem przypomina Kici R. żółty traktor z dzieciństwa. Kicia R. i Sir Last dobijają do brzegu, wysiadają razem z mieszkańcami wioski, którzy wracają z targu (obładowani w warzywa i duże sześciany lodu w reklamówkach).

Po środku wyspy pola uprawne, obecnie w porze suchej wyglądają ubogo. Dookoła wyspy prowadzi ścieżka wśród przybrzeżnych palm i bambusów oraz drzew owocowych. Pod tymi ostatnimi wypasają się krowy, a krowa jedząca mango prosto z drzewa wzbudza w Kici R. kulturowe (?!), zabawne zdziwienie. Domostwa osadzone na wysokich palach przynoszą miłe zaskoczenie; są pięknie uporządkowane i wysprzątane, nie ma tu porozrzucanych ton plastikowych śmieci, jak to Kicia R. do tej pory obserwowała wszędzie w Kambodży. Mężczyźni przy drodze obrabiają długie bambusowe tyczki, a kobiety zajmują się liśćmi w wiklinowych, płaskich koszach. Wszyscy mijani wchodzą w Hello bądź po prostu uśmiech interakcję z przejeżdżającymi na rowerze Kicią R. i Sir Lastem. Na wyspie, Kicia R. z radością również odwraca stereotypowe role; zamiast robić zdjęcia ‘biednym, khmerskim dzieciom’, wręcza chłopcu swój aparat i uczy go prostych funkcji. Chłopiec zafascynowany, żywo fotografuje Kicię, Sir Lasta, patyk, owoce, domy oraz swojego młodszego brata. Ten ostatni, zupełny maluch, przez cały czas stoi półnagi i patrzy swymi ogromnymi, pięknymi oczami; z lekkim zdziwieniem, ale zupełnie spokojnie, trochę jakby zahipnotyzowany. Oczywiście, że Kicia R. ma zgodę rodziców na zdjęcia; mama chłopców po czasie nawet ogląda pierwsze sukcesy fotograficzne syna w aparacie. A chłopcy sami zaciekawieni podeszli do Kici R. i zainicjowali zabawę.

Po tygodniu spędzonym w Kratie Sir Last uprzejmie dziękuje właścicielowi hostelu za propozycję współpracy (Sir Last biznesmenem, patrzcie Państwo!) i pakuje się razem z Kicią R. do autobusu, by ruszyć na podbój Wietnamu.

Koniec przerwy technicznej i nudy. W następnym odcinku istny Sajgon, tam to się dzieje!

Targowisko w Kratie.

W niebieskim nakryciu głowy, Pan Parkingowy.

Bardzo świeże ryby. Targowisko w Kratie.

Zestaw sprzedawcy kokosów

Płyną na wyspę Kaoh Trong.

Wyspa Kaoh Trong.

Krowy jedzą mango.

Rowery marki Syzyf ;)

Lód sprzedawany na wagę.

Koń i plastik.

Wybrzeże wyspy Kaoh Trong.

Chłopcy, mieszkańcy wyspy na Mekongu,

Spójrzcie głęboko w oczy temu chłopcu, a ujrzycie autorów zdjęcia ;)

Autorem zdjęcia jest Starszy Chłopiec poznany na wyspie.

Plywające wioski na Mekongu.

Zachód słońca w Kratie.

Zachód słońca w pokoju.

Wieczorny spacer po Kratie.

comments powered by Disqus