LUANG PRABANG

O powitaniu nowego roku w laotańskim wydaniu, czyli mokro, mokrzej, najmokrzej! Oraz o weryfikacji stereotypów w podróży i trochę o prawdzie blogowania vs rzeczywistości.

Kitty R.

Kicia R. kontynuuje rzeczną tułaczkę przez Laos, czyli spływa do kolejnego, niewielkiego miasteczka - Nong Khiaw. Wszystko to dzieje się wciąż w doborowym towarzystwie Y. i L., nieustannie cudownych ludzi, z którymi czas płynie leniwie, bez towarzyskich przymusów czy zbędnych small talków. Zwracają się do siebie nawzajem per Pumpkin, z racji wielopólnego uwielbienia dla lokalnej, domowej zupy z dyni.

Sir Last zagaduje kelnerkę: ‘Przepraszam, a sajgonki po laotańsku to, co to znaczy? W czym ich wyjątkowość?’, a ona odpowiada: ‘No.. że są świeże!’ (laotański suchar w oparciu o azjatycką kuchnię, który wydarzył się na prawdę)

Pewnego ranka Kicia R. wychodzi przed domek, siada na ławeczce i otwiera oczy ze zdumienia. Okazuje się, że gospodarz zaprosił kolegów, ci wpadli z kogutami pod pachami i sobie teraz taką sąsiedzką walkę robią. To jest znów ten moment kiedy Kici R. kompetencje się kończą, nie może zainterweniować ani zrobić nic więcej jak tylko patrzeć na sytuację z szeroko niedowierzającymi oczami lub po prostu odwrócić wzrok. Wybiera zatem kompromis, czyli chwilę patrzy na podjudzane co i rusz koguty (szarpnięcie za ogon, podrzucenie z zaskoczenia do góry); walczące na zdumiewająco ostro, raniące się wzajemnie ku uciesze mężczyzn zebranych dookoła. Kicia R. nie czeka do końca walki, odwraca wzrok i odchodzi z sytuacji.

Nocami, leżąc w łóżku przy słabiutkiej żarówce, Kicia R. w napięciu nasłuchuje dźwięków dżungli dobiegających z zewnątrz domku. Niektóre odgłosy potrafi już przypisać do konkretnych obrazów: **o, znów gibony! o, czas głośnych niczym alarm cykad! o, to śpiew jej ulubionego ptaka! o, znów gekon wzywa! *A potem coś chrobocze, skrobie w dach i skacze.. coś gdzieś piszczy… coś… więc Kicia R. gasi światło, myśli o M. i zasypia. Domek i tak jest nieszczelny i wątpliwej konstrukcji, więc jak ma ją coś zjeść i znów pogryźć to i tak to się stanie, a tak przynajmniej będzie wyspana. Przy okazji… rany po nie do końca wiadomego pochodzenia poparzeniach na oku i szyji (poprzedni wpis z Muong Ngoy) zaczynają się powoli goić (możliwe, że dzięki zakurzonego antybiotykowi, który dostała od półnagiego niby lekarza gdzieś na wsi, bardzo uroczy pan). Blizny na szyji wyglądają obecnie jakby podrapał ją tygrys, więc kto wie co się wtedy tak naprawdę stało nim rano obudziła się zaskoczona i poparzona (?!).

A potem Kicia R. i Sir Last jadą do Luang Prabang.

To tu Kicia R. i Sir Last wraz ze swymi Pumpkin towarzyszami wpadają w wir towarzysko-podróżniczy. Miasto szybko porywa ich do nowych aktywności; jest wypełnione przyjezdnymi oraz wesołymi mieszkańcami, którzy świętują buddyjski nowy rok – 2561! Wzdłuż ulicy są rozstawione dmuchane baseny, wiadra, beczki, wszystkie podłączone do bieżącego źródła wody. Od świtu do nocy, garnkami, puszkami i wiadrami ludzie czerpią wodę, by co chwila zamaszystym i jakże wprawnym ruchem oblać przejeżdżających obok kierowców lub przechodniów. Bez litości, bez selekcji, a jednak w taki sposób, że nikt nie jest zły po otrzymaniu solidnego chlustu w twarz, na głowę czy za koszulę. Całe miasto jest zlane w jedną wesołą zabawę, bez podziału na mieszkańców i przyjezdnych; wszyscy razem uczestniczą w wodnym szaleństwie. Kicia R. ani razu nie widzi płaczącego dziecka, kogokolwiek niezadowolonego czy zwyczajnie smutnego. Na kilka dni Luang Prabang zamienia się w krainę wodnej zabawy, pełną uśmiechniętych przemoczonych do suchej nitki ludzi. I tym samym Laos Love wybuchło w Kiciowym serduszku jeszcze bardziej, a i Sir Last wciągnął się w zabawę jak nigdy (!). Od teraz, jak na Sylwestra to tylko do Laosu i to w dodatku w kwietniu! Kicia R. poleca.

Przez kilka dni wyjście nawet do pobliskiego sklepu wiąże się z chlustem wody na twarz i generalnie doszczętnym zmoczeniem. Mimo to Kicia R. i Sir Last ruszają do wodospadów Kuang Si, czyli must see w okolicach Luang Prabang. Wycieczka ta wykluła się w trakcie śniadania i poznania innych podróżników, dzięki czemu wszyscy zaintersowani tworzą razem kilkuosobową grupkę składającą się z sześciu różnych nacji. Cóż za odpowiedzialność w reprezentowaniu swoich krajów urodzenia i kreowaniu nowych stereotypów _(Polsko! Melduję, że Kicia R. nie narzeka nadmiernie ani nie pije wódki litrami, za to się dużo uśmiecha i opowiada jakie w Polsce są fajne lasy i łąki, tylko… czy jej towarzysze widzą to czy co innego?). _

Wodospady są przepiękne i równie pełne turystów w ich dolnych partiach. Uwaga stereotyp: Chińczycy są zbyt leniwi i nie lubią chodzić, więc na szczycie wodospadu jest pusto. Weryfikacja stereotypu: ludzie z różnych powodów pozostają w łatwiej dostępnych częściach atrakcji i nie ma w tym nic złego ani nie jest to zależne od miejsca urodzenia. Niestety dla niektórych heca, nie?

Nim Kicia R. zaczyna się wspinać na górę, gubi gdzieś Sir Lasta, po czym znajduje go obejmującego kilka pań jednocześnie i pozującego do zdjęcia. Nie pierwszy raz jest atrakcją dodaną do atrakcji turystycznej dla autokarowych wycieczek (nie do końca wiadomo czy to długie włosy czy jakiś błysk w oku czy coś, w każdym razie zdjęcie poniżej, sami zobaczcie).

Na koniec.

Jak oni nas czasem robią w bambuko, czyli Kicia R. zbliża się troszkę do nieznanego jej blogerskiego świata. Człowiek 7tysięcyfollowers na instagramie wprowadza ją w tajniki blogowania i Kicia R. jest ekstremalnie zaintrygowana widząc cały system w którym chociażby odkrywa jak mają się niektóre oryginalne zdjęcia do tych umieszczonych na instagramie. Czy jakiekolwiek umiejętności fotograficzne zostały zastąpione zastępem programów? Jak rozpoznać dobrą fotografię? Jaka jest w ogóle definicja dobrej fotografii współcześnie? I co najbardziej Kicię R. intryguje **czy patrząc na fotografię podróżniczą, wierzysz że pokazuje ona miejsce naprawdę czy jesteś gotowy/a na bloggerską interpretację danego miejsca? **

Dla kogoś kto szuka prawdy i inspiracji to staje się nie lada wyzwaniem. ‘Naprawdę’ definiowane jako bez photoshopa i filtrów i likeów. Gdzie leży odpowiedzialność za budowanie tak równoległego i koniec końców nie do końca prawdziwego świata? Po stronie bloggera-kreatora czy odbiorcy jego działań? Kicia R. nie jest z pierwszej łapanki, więc wie, że zdjęcia często mijają się z prawdą, ale jest zaskoczona jak daleko to może iść (usunąć tłumy turystów, zmienić całkiem kolorystykę miejsca, dodać lub usunąć przedmioty, a tym samym sugerować, że miejsce jest czyste, naturalne i piękne, a nie pełne ludzi, śmieci i reklam wokół?).

Tworzenie nowej rzeczywistości jest także umiejętnością i może być traktowane jako praca nad i z wyobraźnią, zarówno dla kreatora-bloggera jak i odbiorcy jego działań, jednak…

Kicia R. wybiera nie-photoshopowy styl i mówi:

Laos jest wystarczająco piękny bez photoshopa, masy instagramowych filtrów i innych programów. Jego piękno jest dostrzegalne naturalnie. Gołym okiem.

* M. - Kicia R. odnosi się tu do przyjaciółki o której zawsze myśli, gdy jest zaniepokojona i zestresowana i to ją uspokaja.

Buddyjski Nowy Rok w Laosie.

Polsko, w Laosie grają w Lany Poniedziałek dużo lepiej niż my!

Świętowanie Nowego Roku w Laosie.

Pełne zaangażowanie w oblewanie.

Wszyscy mokrzy bez względu na wiek..

czy stylówę!

Świątynia w Luang Prabang.

Świątynia w Luang Prabang.

Kicia R. nie wychodzi do żadnej atrakcji związanej ze słoniami. Tego dnia to słonie zostały przyprowadzone do centrum miasta w ramach celebracji Nowego Roku...

...ku uciesze wielu turystów i lokalnych mieszkańców, którzy je w czasie parady dokarmiali bananami. Dla Kici R. smutny widok, ale była wtedy na ulicy i nie będzie tego ukrywać..

Obchody Nowego Roku w Luang Prabang.

Obchody Nowego Roku w Luang Prabang.

Wodospady Kuang Si, czyli tzw. must see okolic Luang Prabang.

Sir Last pozuje do zdjęcia.

Piękne wodospady, podziwiane z drugiej strony przez masę turystów.

Wodospady Kuang Si.

U szczytu wodospadów.

Zachód słońca w Nong Khiaw.

comments powered by Disqus