MUANG NGOY I NONG KHIAW

O losie w Laosie, pięknie rzecznego życia wśród gór i dżungli oraz jakie moce ma owadzi mocz.

Kitty R.

Z Wietnamu do Laosu mini bus odjeżdża raz dziennie.

W tym zdaniu zawiera się wszystko, łącznie z tym, że tego dnia z całego przygranicznego miasta Dien Bien Phu zebrało się tylko kilka osób podróżników i kilka osób lokalnych zmierzających do Laosu; nie jest to bardzo popularny kierunek i przejście graniczne. Rozklekotany minivan przemieszcza się nieśpiesznie, zatrzymując tu i ówdzie, sprawnie zabierając na pokład różne towary do przewiezienia (blacha dachowa, worki z jedzeniem, wiadro z czymś żywym) wypełniając tym samym swą całą dostępną przestrzeń. Kierowca prowadzi bardzo dobrze i pewnie, co cieszy Kicię R. (w Wietnamie już swoje zwymiotowała przez kierowcę szaleńca, gdy nawet lokalne kobiety wymiękły i wysiadły wcześniej); sama droga to często same dziury i kamienie, serpentyny nieustanne. Gdy tylko Kicia R. przekracza granice Wietnam-Laos (uwielbia przejścia graniczne położone w górach!) od razu wpada w zachwyt. Potęga natury, podrośliny i nadrośliny piętrzą się na okolicznych górach; istna dżungla wielowarstwowo zakrywa góry całkowicie, posiadając wszelkie odcienie zieleni, jakie tylko natura mogła wymyślić.

W południe Kicia R. i Sir Last dojeżdżają do niewielkiego miasteczka, raczej tranzytowego dla większości podróżnych - Muong Khua. Wąskim mostem zawieszonym na linach wysoko nad rzeką Kicia R. i Sir Last udają się do, jakżeby inaczej, jedynego w miasteczku guesthouse’u. Wieczorem raczą się pierwszym beer lao oraz miejscowym bimbrem, jedzą wspólnie domową kolację

z innymi przyjezdnymi (para starszych Australijczyków w podróży rowerowej Hong Kong-Laos, młodzi architekci z Niemiec i Austrii na dłuższym urlopie, Argentynka z Australii w drodze do Europy, Francuz w podróży wszędzie bez większego planu, ekipa Holenderek w składzie babcia, mama i córka w podróży dookoła świata od kilku miesięcy). Gospodarz miejsca daje Kici R. prezent: polskie wydanie Nieznośnej lekkości bytu (polskie literki! najlepiej!), w zamian Kicia R. zostawia kryminał lubelski. W ogóle te ruchome biblioteki zachwycają Kicię R.; podróżnik bierze książkę z jednego miejsca, w zamian zostawia inną, a tą pierwszą po przeczytaniu zostawia w kolejnym miejscu lub kraju i koło czytelniczo-podróżnicze się zamyka, a i książka zwiedza różne kraje. Cudnie!

Z Muong Khua, jeśli uzbierają się co najmniej 4 osoby, odpływa raz dziennie łódź. Tą samą ekipą, czyli kilkusobową grupką, która towarzyszyła Kici R. i Sir Lastowi w drodze do Wietnamu i późniejszej kolacji, wsiadają na wąziutką łódź i ruszają w głąb Laosu. Płyną przez dżunglę, wijącą rzeką między górami, podrzucając kurę lub wór cebuli do wiosek ukrytych przy brzegach rzeki. Nie dzieje się nic i dzieje się wszystko. Co i rusz Kicia R. obserwuje wodne bawoły zanurzone w wodzie, czasem przelatuje oszołamiająco niebieski ptak, czasem zwykle niedostępna dżungla odrobinę się przerzedza i pojawia się malutka wioska pełna chatek z bambusa.

Tak po dobrych kilku godzinach na laotańskiej łodzi, Kicia R. i Sir Last docierają do Muong Ngoy. Niektórzy zarzucają tej wiosce nadmierny turyzm (czy to już choroba?), ale Kicia R. ma wrażenie, że to gruba przesada. Dla niej miejscowa ludność jest doskonale zintegrowana z turystyką, z przyjemnością dla obu stron, atmosfera jest leniwa i nie inwazyjna. Tak naprawdę cała wioska to jedna kamienista uliczka, wzdłuż której znajduje się zaledwie kilka przydomowych jadłodajni. Nie ma tu bankomatów, hoteli, bookingcomów, agencji oferujących wycieczki, a w skromnym sklepiku nie ma nawet czekolady. Jest za to piwo, lemonki, cola, imbir i baterie. Elektryczność pojawiła się tu zaledwie 5 lat temu.

Któregoś dnia Kicia R. i Sir Last zamawiają curry z dyni, dziewczynka przyjmuje zamówienie po czym hyżo zbiega do przydomowego ogródka, by po chwili przynieść do kuchni dorodną dynię (tak świeżo i jakże pysznie!). Ta sama dziewczynka co i rusz łapie również w garść motyle, a następnie wypuszcza je z dłoni prosto w twarz Kici R. Czas spędzony w Muong Ngoy upływa w bardzo przyjemnej komitywie z L. i Y., wspaniałymi ludźmi z Argentyny i Francji; postacie z którymi Kicia R. i Sir Last niezwykle szybko kliknęli i wszyscy razem wygięli czasoprzestrzeń w całkowicie wolne, leniwe dni.

Kicia R. i Sir Last instalują się w jednym ze skromnych bungalowów przy brzegu rzeki, mając Y. i L. po sąsiedzku. Czas w wiosce upływa im na podziwianiu piękna okolicznych gór pokrytych dżunglą i obserwowaniu życia mieszkańców wioski toczącego się wokół rzeki. Kicia R. przeżywa też pierwsze bliższe spotkanie z naturą. Już pierwszego dnia budzi się ze spuchniętym, piękącym i bolesnym okiem i dziwnymi, rozległymi owrzodzeniami na szyji. Wygląda to na tyle dziwnie i obco, że Kicia R. wpada w europejską panikę. Udają się więc z Sir Lastem do niedalekiego domostwa, gdzie pytają żyjącego tu od 7 lat Europejczyka, czy jest w okolicy lekarz; oczywiście, że nie ma, najbliższy lekarz znajduje się cały dzień drogi rzeczno-busowej stąd. Za to jego Laotańska żona podchodzi do Kici R., wprawnym okiem ogląda kiciowe nomen omen oko i szyję po czym stawia zdecydowaną diagnozę: to mocz jednego z owadów wywołuje takie poparzenia i rany. Trzeba czekać. Laotańska kobieta jest tak pewna tego co mówi, że Kicia R. postanawia jej zawierzyć. Kolejne dni spędza w hamaku, podziwiając naturę, spokój i miejscowe dzieci hasające żwawo w rzece. Mocz owada prawdopodobnie wywołał poparzenia na oku i szyji, trochę si-fi te laotańskie owady! - myśli sobie Kicia R. Co więcej, tego samego dnia, w klapek wsunął jej się żuko-owad (brązowo-zielony taki), a ponieważ nie zauważyła tego momentu to nadepnęła na owada i poczuła urządlenie tak bolesne, że aż usiadła i nie była w stanie myśleć racjonalnie przez kwadrans, z bólu. Po 24 godzinach miejsce ugryzienia na stopie spuchło tak, że pozostało Kici R. już tylko leżeć w hamaku, popijać piwo i czytać Nieznośną lekkość bytu (jednym okiem), pozostając w nadziei, że limit pecha się na chwilę wyczerpał i że wkrótce z tego wyjdzie…

O losie w Laosie! Kicia R. jest zachwycona!

W drodze do Muang Ngoy

A dżungla piętrzy się wielowarstwowo

Samotny domek gdzieś w dżungli.

Kicia R.

Główna ulica w Muang Ngoy

Cicada horn elephant (dwie, wiadomo...)

Ręcznie pisane menu w każdej przydomowej jadłodajni.

Kot.

Przystań w Muang Ngoy

Wesoła część rzecznego życia.

Mnisi, ujęcie zza krzaka, czyli Kicia R. leniwie w hamaku obserwuje okolice.

Sir Last i Jego Nowy Psyjaciel

Widok z hamaku przed bungalowem, czyli Kicia R. się buja z tajemniczą chorobą i takim widokiem.

Zachód słońca w Muang Ngoy

Laotańskie łodzie, wersja eksluzywna.

comments powered by Disqus