Nadszedł czas rozstania z Pumpkinami; Y. rusza na Południe (Kambodża), L. rusza na Północ (Chiny), Kicia R. i Sir Last ruszają na Zachód (w stronę Tajlandii).
Uwaga. Dzisiejszy post w ogóle będzie mocno trącił Kicią Coelho, czyli filozoficznymi banałami o tym czym jest podróż, bo obiecała… Natomiast Kicia R. przecież nie zmusza nikogo do czytania; można sobie na przykład od razu przeskoczyć do filmiku na dole i w ten sposób odhaczyć czytanie posta.
Kicia R. kontynuuje rzeczną tułaczkę przez Laos, czyli spływa do kolejnego, niewielkiego miasteczka - Nong Khiaw. Wszystko to dzieje się wciąż w doborowym towarzystwie Y. i L., nieustannie cudownych ludzi, z którymi czas płynie leniwie, bez towarzyskich przymusów czy zbędnych small talków. Zwracają się do siebie nawzajem per Pumpkin, z racji wielopólnego uwielbienia dla lokalnej, domowej zupy z dyni.
Sir Last zagaduje kelnerkę: ‘Przepraszam, a sajgonki po laotańsku to, co to znaczy?
Z Wietnamu do Laosu mini bus odjeżdża raz dziennie.
W tym zdaniu zawiera się wszystko, łącznie z tym, że tego dnia z całego przygranicznego miasta Dien Bien Phu zebrało się tylko kilka osób podróżników i kilka osób lokalnych zmierzających do Laosu; nie jest to bardzo popularny kierunek i przejście graniczne. Rozklekotany minivan przemieszcza się nieśpiesznie, zatrzymując tu i ówdzie, sprawnie zabierając na pokład różne towary do przewiezienia (blacha dachowa, worki z jedzeniem, wiadro z czymś żywym) wypełniając tym samym swą całą dostępną przestrzeń.
Kicia R. i Sir Last jadą kilkanaście godzin nocnym pociągiem, w którym przedziały zrobione są w całości z lakierowanego, ciemnego drewna, na stoliku stoi dzbanuszek ze świeżo zerwanym kwieciem, a niebieskie, łazienkowe klapeczki leżą porozrzucane po podłodze. Przedział jest 4 osobowy, czyli Kicia R. i Sir Last mają za towarzystwo dwie młode Amerykanki, które uczą angielskiego w jednej z tajskich szkół na wsi.
- Te dzieciaki biją się nieprzerwanie, twarz zalana krwią, płacząc biegnę po pomoc do tajskich nauczycieli, nas nie słuchają
Podróżowanie po Azji Południowo-Wschodniej jest co najmniej proste i słodko bezmyślne. Po lądowaniu, najczęściej w Bangkoku lub Hanoi, przyjezdny od razu wpada w pajęczą, backpackerską sieć połączeń, nie wymagającą od niego za dużo myślenia i kombinowania. Miasto za miastem, atrakcja po atrakcji, nitka po nitce; atak ofert na każdym kroku. Wyplątać się z tej narzuconej odgórnie sieci mogą chyba jedynie posiadacze własnego motocyklu bądź bardzo zawzięci autostopowicze. Zdaje się tu też obowiązywać określony turystyczny dress code; dominują sukienki i spodnie w bananowe i arbuzowe wzory (Kici R.
Napisać, że Sajgon jest zatłoczony to dla Kici R. jak pisanie, że Ziemia jest okrągła; prawie wszyscy to wiedzą. Jednak dla Kici R. słyszeć o tym to jedno, a nomen omen przeżyć to, to już inna sprawa. Ho Chi Minh to nie jest miasto dla pieszych; tu rządzą skutery, które wypełniają przestrzeń miejską po brzegi; wszystkie chodniki są doszczętnie zatarasowane zaparkowanymi mechanicznymi dwukołowcami. Kicia R. obserwuje i siłą rzeczy uczestniczy w ruchu ulicznym z niejaką fascynacją; zdaje się, że panuje tu zupełne bezprawie.
Kicia R. i Sir Last są już w drodze od czasu wystarczająco długiego, by wiele azjatyckich nowinek stało się dla nich codziennością. Piątki z dziećmi przybijają na śniadanie, kierowcom tuk tuków okazują twardość z uśmiechem, pałeczkami mogą jeść przez sen, a pokojowym karaluchom i gekonom nadają imiona. W związku z powyższym udają się do Kratie.
Kratie to niewielkie miasteczko na północy Kambodży, gdzie życie kręci się wokół rzeki Mekong (ludność żywi się przede wszystkim rybami), owoców (krowy żywią się mango), a Kicia R.
Sir Last czuje się trochę lepiej, więc razem z Kicią R. postanawiają przetranstportować się z Siem Reap do Phnom Penh. Na bogato, czyli autokar ma nawet wifi i croissanty w cenie biletu.
W Phnom Penh udają się do Ambasady Wietnamskiej, aby załatwić wizę na marcową przyszłość. Okazuje się jednak, że nawet w Ambasadzie Wietnamskiej na terenie Kambodży świętują Chiński Nowy Rok (ambasada okazuje się być zamknięta przez tydzień). Kicia R. i Sir Last idą więc zgodnie z nurtem turystycznym i odwiedzają Tuol Sleng - muzeum ludobójstwa (Czerwoni Khmerzy, reżim Pol Pota).
Kicia R. i Sir Last spędzają ostatnie kilka tajskich dni w Bangkoku. Gości ich W., człowiek autentyczny we wszystkim co robi, empatyczny, a jednocześnie o ogromnej świadomości własnych potrzeb i granic. Artysta i wojownik w jednym Taju. Wprowadza Kicię R. i Sir Lasta w świat kulinarny, w którym nic się nie marnuje oraz uczy Kicię jeść ryż łyżką. Przez kilka dni rozmowa się bardzo przyjemnie klei. Wspaniały czas!
W dniu wylotu Kicia R.
Kicia R. i Sir Last przypływają na tropikalną wyspę. Kicia R. nigdy nie widziała tylu szczęśliwych ludzi na raz. Przyjezdni, turyści, lokalni, koty, rybki. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni, zrelaksowani. Rano, wieczorem, w nocy. Na plaży, na ulicy, przed bungalowem. Wszechobecny chillout. Kraina szczęśliwości. Czasem miga ktoś z zabandażowaną nogą czy ręką niczym wspomnienie jakiejś kraksy na skuterze. Jednak wciąż miga uśmiechnięty. Ryba w sosie mango, kalmary grillowane z orzeszkami nerkowca, banany smażone polane miodem.